menu

niedziela, 29 grudnia 2013

✎ 1 miesiąc.



Dziś obchodzimy pierwszy miesiąc życia Kamilka. Niesamowite jak ten czas leci. Wydawać by się mogło, że dopiero co go rodziłam, dopiero co wyszłam ze szpitala. Jeszcze pamiętam ten ból przy porodzie. A tu proszę...nasz chłopiec ma już miesiąc. ;-) 
Rośnie nasze maleństwo. Za każdym razem jak biorę go na ręce wydaje mi się coraz to cięższy. Ważąc się razem z nim wyszło, że waży już ok 5 kilo. 
Chwaliłam się ostatnio, że taki aniołek, ale coraz bardziej zaczyna dawać w kość. Zaczęły się kolki. No cóż, trzeba jakoś przejść przez ten okres. Jak na razie dajemy z tym radę. ;-)
Martwi mnie jednak parę spraw... np. kupka (chyba ulubiony temat w ostatnim czasie wszystkich mam i nie tylko). Mianowicie robi ją raz na parę dni. Niby po tym czasie wygląda ona normalnie, ale oprócz tego strasznie się spina momentami, robi się cały czerwony po buźce i płacze po czym wali dość mocno śmierdzącymi pierdzioszkami. Taka sytuacja jest dość często w ciągu dnia. Także przy karmieniu piersią, przez co ciężko jest go w pełni nakarmić. Druga sprawa to wysypka. Występuje ona na całej buźce, na szyi i troszkę na główce. Resztę ciałka ma ładną. Są to krostki, które raz są zaczerwienione w niektórych miejscach, a później bledną. I tak na zmianę. Nie chcę wychodzić na mamę panikarę, ale chyba pójdę z tym do lekarza, jeśli w ogóle nie ma wolnego przed sylwestrem. Jutro się okaże. 
Za nami też pierwsze wspólne święta Bożego Narodzenia. Nie były one łatwe ze względu na to, że większość czasu trzeba było uspokajać naszego płaczącego pierdzioszka i nie mogłam zjeść 90% potraw wigilijnych, ale i tak były one najszczęśliwszymi świętami. ;-) 


Zdjęcie z naszych wspólnych świąt. (żeby nie było - za nami stoi choinka ;-D) 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

✎ Tydzień 3.

Z początku chciałam podziękować za pocieszenie i uspokojenie w sprawie tego nieszczęsnego wzmożonego napięcia mięśniowego, o którym tyle się naczytałam i niepotrzebnie zamartwiałam. Nie sądziłam, że kiedyś to przyznam, ale za dużo czytam, a mąż to potwierdza. Ostatnio wiecznie od niego słyszę - Znowu siedzisz na tych głupich forach internetowych? :-D No cóż, trzeba zbastować trochę. ;-) W każdym razie, byłam ostatnio u lekarza i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Młody ładnie tyje. W ciągu 8 dni od wypisu przybrało mu się ponad 40 dag. Położna stwierdziła już, że ma podbródek dyrektorski. ;-D Mały pulpecik się z niego robi. ;-)

Czas mija bardzo szybko. Kamcio ma już ponad 2 tygodnie. Ahh... Czasem jak tak na niego patrzę, to normalnie mam ochotę utulać go z całej siły, tak jak to tulam swego męża. Na szczęście się od tego powstrzymuje, mały mógłby w końcu nie wytrzymać takiej próby :-D Uwielbiam go. Nawet wtedy, gdy zwróci mi za dekolt trochę niestrawionego mleczka. Nawet wtedy, kiedy przy przebieraniu zaczyna na mnie siusiać i wtedy, gdy beka mi głośno do ucha. Jest cudowny. <3

Przed wczoraj jedynie wysiadałam psychicznie. Mały miał pierwszy atak kolki. Pierwszy raz zobaczyłam, jak lecą mu z oczek łzy. Wtedy nie mogłam powstrzymać swoich. Nie wiedziałam, że tak będę reagowała na płacz. Dobre to nie jest, wiem. Ale nie mogłam tego powstrzymać. Nie mogłam uspokoić Młodego. Byłam skołowana. Na szczęście mamy przy sobie świetnego męża i tatusia, który gdy wrócił z pracy potrafił opanować sytuacje zachowując zimną krew. Uśpił małego tak, że nie zdążyliśmy mu podać świeżo zakupionych kropelek na kolkę. I od tej pory jest na razie spokój, znowu mamy w domu prawdziwego aniołka, który w ostatniej dobie przespał 17 godzin. ;-) 


Co do mojej formy poporodowej jest coraz lepiej. Nie mogę jedynie ustać więcej niż 10 min, bo zaczyna boleć całe to nacięcie. Z Młodym na rękach ustoje góra 2 minuty. Mam nadzieję, że to przejdzie. Waga ładnie spadła. Myślałam, że będzie gorzej. 12 dni po porodzie ważyłam 3 kilo więcej niż przed ciążą. Także nie jest źle. Myślę, że szybko wrócę do poprzedniej wagi. Została mi jedynie na brzuchu pomarszczona skóra z rozstępami, z którą na razie walczę kosmetykami. Po okresie połogu zacznę (mam nadzieję) trochę ćwiczyć. Może do wakacji brzuszek będzie wyglądał w miarę dobrze (jak na swoje przeżycia), bo wiadomo, rozstępy do końca nie znikną. Więc nie pozostaje nic innego jak pokochać swoje ciało takim jakim jest... a raczej jakim będzie za parę miesięcy. ;-)

wtorek, 10 grudnia 2013

✎ Nasza Żabcia.

Mijają kolejne dni z naszym Skarbem. Bałam się, że będzie ciężko. Bałam się, że będę miała wahania nastroju, że nie będę miała mleka, że nie będę umiała poradzić z własnym dzieckiem. A jak jest? O wiele lepiej niż przypuszczałam. Jeszcze w szpitalu miałam problem z mlekiem, ale chyba ze stresu. Odkąd wróciliśmy do domu mam nawał mleka. Mały ładnie ssie dzięki czemu długo sypia. Gdy idzie spać o godz. 22 to wstaje ok godz. 1, później o 4/5 i 7/8 także nie jest źle. Całkiem nieźle się wysypiamy. ;-) Ogólnie jest aniołeczkiem. Jedyne problemy jakie z nim mamy to takie, że mu się czasem ulewa i ma jeszcze rumień toksyczny. Mam nadzieję, że szybko to zaniknie.
Jeśli o mnie chodzi... po porodzie miałam problem ze szwami. Nie mogłam siedzieć, leżeć, chodzić.. no nic! Każdy ruch wykonywałam ze łzami w oczach. Byłam tak kijowo zszyta przez ciemnoskórego lekarza. Okazało się, że ten sam murzyn zszywał jeszcze moją mamę i miała ten sam problem. Przez miesiąc nie mogła usiąść na dupie. Całe szczęście położna, która do mnie przychodzi załatwiła mi w 7 dobie po porodzie wizytę u ginekologa, by mi je ściągną. O niebo lepiej! Jednak dalej trochę pobolewa. 
Co do położnej - trafiłam na złotą kobietę! Nie dość, że załatwiła mi zdjęcie szwów, to jeszcze załatwiła lekarza pediatrę dla Kamilka, do którego nie mogłam się zapisać, bo miał już full pacjentów i nikogo nie przyjmował. W ogóle tak miłej babeczki dawno nie spotkałam na swojej drodze. 
Rzecz jaka mnie martwi - dźwiganie główki u malucha. Kładąc go na brzuszku podnosi główkę. Najpierw ją podnosił i od razu mu opadała. Wczoraj jednak utrzymał ją przez ok 7 sekund w górze. Na początku się z tego cieszyłam, że tak wcześniej zaczyna. Położna powiedziała, że jest bardzo silny i to dlatego. Jednak trochę zaczęłam czytać na ten temat i sporo było opinii, że to może być wzmożone napięcie mięśniowe. I teraz nie wiem już sama. 

A oto nasza Żabka: 


czwartek, 5 grudnia 2013

✎ PORÓD

Od wtorku jesteśmy już w domku. Postanowiłam najpierw opowiedzieć Wam o porodzie. ;-)
A zaczęło się tak:
Ok godz 13 postanowiłam nieświadomie, że zacznę sobie spisywać godziny skurczów, bo już jakieś dwa dni występowały one ok raz na godzinę. Po godzinie 13 wystąpił jeden skurcz. Zaczęłam gotować obiad. Po godzinie 14 wystąpiły już dwa. Zaczęłam sprzątać kuchnię. Od godziny 15 zaczęły już one występować co 5-12 minut. Także wtedy już zaczęłam coś podejrzewać, że to może być ten dzień. Po 16 z pracy wrócił mąż, na spokojnie poinformowałam go, żeby wziął szybką kąpiel, bo na wszelki wypadek muszę się przygotować do szpitala. Zjedliśmy spokojnie obiad i poszłam do łazienki. Umyłam włosy, wygoliłam się wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Z łazienki cały czas krzyczałam 'SKURCZ', a mąż zapisywał. Najlepsze jest to, że gdy tylko stwierdzałam, że kolejny skurcz wystąpił za szybko nie mówiłam nic, żeby nie zapisywać. Jakoś podświadomie chyba bałam się iść do tego porodu. ;-D Gdy brałam rozluźniającą kąpiel miałam nadzieję, że skurcze przejdą, jednak mój Radek poinformował mnie, że występują one co 5 minut. Ok 17 doszliśmy do wniosku, że trzeba się dopakować i jechać. W między czasie odkładałam wyjście myjąc garki po obiedzie itp. Zadzwoniliśmy po mojego tate, by po nas przyjechał. Wyjechaliśmy po godz 19, gdy skurcze od jakiegoś czasu występowały już co 3 minuty. 
O 19.30 byliśmy w szpitalu. Na izbie przyjęć przyjęła mnie główna położna, której powiedziałam, że skurcze mam od prawie godziny co 3 minuty, ale gdy powiedziałam, że boli mnie przy tym w dole brzucha stwierdziła, że wątpi, że to już poród. :/ Głupia pipa - pomyślałam. Później przeprowadziła ze mną cały ten śmieszny wywiad i podpięła do KTG. Mały się w ogóle z początku nie ruszał co zaczęło mnie martwić. Później ruchy się pojawiły, jednak położna dalej nie była przekonana do tego, że rodzę, Po KTG kazała mi czekać na korytarzu porodówki na ginekologa, co trwało jakieś 30 min, skurcze wtedy zaczęły być mocniejsze lecz do przeżycia. Po badaniu ginekolog stwierdził rozwarcie 3/4 cm i odejście śluzu. 'To Panią zapraszam na porodówkę' - powiedział. Gdy tylko poinformował o tym położną stwierdziła ona, że nie zapowiadało się, bo pobolewało mnie coś tylko w dole brzucha. Głupia pipa - pomyślałam po raz kolejny. Była to już godz ok 21. Zrobiła mi jeszcze lewatywę, posiedziałam chwilę na kibelku. Mąż w tym czasie zapłacił za fartuch do porodu rodzinnego. Grubo po godz 21 weszliśmy na salę... niestety nie tą rodzinną tylko do separatki. Rodzinna była zajęta przez dziewczynę, która rodziła sama. Był lekki wnerw. Jak się później okazało była to... córka tej głupiej pipy! No ale cóż...Gdy weszliśmy na salę, wbili wenflon, a w tyłek dostałam jakiś zastrzyk. Nie wiem nawet jaki, ale przeciwbólowy to na pewno nie był. Po nim zaczęłam skakać na piłce, a skurcze zaczęły być coraz bardziej uciążliwe. Przy każdym kolejnym skurczu jęczałam coraz bardziej. Jednak dużą ulgę przynosił mi Radek, który rozmasowywał mi plecy.Gdy stwierdziłam, że już nie mogę wytrzymać, poleciał on po położną. Przyszła i stwerdziła, że bardzo ładnie się wszystko rozwija. Rozwarcie było już 6/7cm. Wtedy odeszły wody i przy okazji oblały mi męża. ;-D Kazała położyć się na boku. Kazała szybko oddychać, gdy będzie mnie parło i wyszła. ;/ Gdy zaczęłam mieć te skurcze parte myślałam, że nie dam rady. Radka dłoń tak przy tym ściskałam, że do tej pory ma ślad od wbitej obrączki. Stwierdził, że nie zdawał sobie sprawy, że mam tyle siły. Przy tych skurczach pilnował też, żebym szybko oddychała, bo sama nie byłam w stanie o tym myśleć z bólu. Przy trzecim/czwartym skurczu zawyłam tak głośno, że zleciały się położne. Wtedy szybko zaczęły przygotowywać wszystko. Z bólu nie byłam już w stanie obrócić się na plecy. Zaczęłam przeć, ale już byłam na tyle wykończona, że robiłam to chyba za słabo, bo główka nie chciała przejść. Musieli mnie naciąć. ;-( I tak po 10 minutach ostatniej fazy, o godz 22.40 zostałam oficjalnie matką polką. <3


Na szczęście wszystko poszło w tempie ekspresowym. Położne były w szoku, że pierwszy poród poszedł mi tak szybko. Może zawdzięczam to herbatce z liści malin, wiesiołkowi i siemieniu lnianym? Kto wie. ;-)
Później poszło łożysko no i szycie. Zszywał mnie murzyn.. i nie żebym była rasistką, ale na prawdę dziwne się z tym czułam, gdy po takim wyczerpaniu miałam między nogami czarnoskórego faceta. Po wszystkim leżałam jeszcze na łóżku ponad godzinę cały czas się trzęsąc. Podobno to reakcja spowodowana tak szybkim i bolesnym porodem. Bałam się, że przez tą trzęsawkę nie utrzymam małego, ale dałam radę. Szkoda tylko, że miałam go wtedy tylko ok pół godz. później wzięli go na badania.
Tak jak już pisałam w poprzednim poście, Kamilek ważył 3520 g i mierzył 54 cm. Dostał 10 punktów. 
Muszę jeszcze przyznać, że nie wyobrażam sobie rodzić samej. Na prawdę bez wsparcia męża nie dałabym rady. A był on na prawdę dzielny. ;-) 
Kocham tych swoich chłopaków!! <3