Od wtorku jesteśmy już w domku. Postanowiłam najpierw opowiedzieć Wam o porodzie. ;-)
A zaczęło się tak:
Ok godz 13 postanowiłam nieświadomie, że zacznę sobie spisywać godziny skurczów, bo już jakieś dwa dni występowały one ok raz na godzinę. Po godzinie 13 wystąpił jeden skurcz. Zaczęłam gotować obiad. Po godzinie 14 wystąpiły już dwa. Zaczęłam sprzątać kuchnię. Od godziny 15 zaczęły już one występować co 5-12 minut. Także wtedy już zaczęłam coś podejrzewać, że to może być ten dzień. Po 16 z pracy wrócił mąż, na spokojnie poinformowałam go, żeby wziął szybką kąpiel, bo na wszelki wypadek muszę się przygotować do szpitala. Zjedliśmy spokojnie obiad i poszłam do łazienki. Umyłam włosy, wygoliłam się wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Z łazienki cały czas krzyczałam 'SKURCZ', a mąż zapisywał. Najlepsze jest to, że gdy tylko stwierdzałam, że kolejny skurcz wystąpił za szybko nie mówiłam nic, żeby nie zapisywać. Jakoś podświadomie chyba bałam się iść do tego porodu. ;-D Gdy brałam rozluźniającą kąpiel miałam nadzieję, że skurcze przejdą, jednak mój Radek poinformował mnie, że występują one co 5 minut. Ok 17 doszliśmy do wniosku, że trzeba się dopakować i jechać. W między czasie odkładałam wyjście myjąc garki po obiedzie itp. Zadzwoniliśmy po mojego tate, by po nas przyjechał. Wyjechaliśmy po godz 19, gdy skurcze od jakiegoś czasu występowały już co 3 minuty.
O 19.30 byliśmy w szpitalu. Na izbie przyjęć przyjęła mnie główna położna, której powiedziałam, że skurcze mam od prawie godziny co 3 minuty, ale gdy powiedziałam, że boli mnie przy tym w dole brzucha stwierdziła, że wątpi, że to już poród. :/ Głupia pipa - pomyślałam. Później przeprowadziła ze mną cały ten śmieszny wywiad i podpięła do KTG. Mały się w ogóle z początku nie ruszał co zaczęło mnie martwić. Później ruchy się pojawiły, jednak położna dalej nie była przekonana do tego, że rodzę, Po KTG kazała mi czekać na korytarzu porodówki na ginekologa, co trwało jakieś 30 min, skurcze wtedy zaczęły być mocniejsze lecz do przeżycia. Po badaniu ginekolog stwierdził rozwarcie 3/4 cm i odejście śluzu. 'To Panią zapraszam na porodówkę' - powiedział. Gdy tylko poinformował o tym położną stwierdziła ona, że nie zapowiadało się, bo pobolewało mnie coś tylko w dole brzucha. Głupia pipa - pomyślałam po raz kolejny. Była to już godz ok 21. Zrobiła mi jeszcze lewatywę, posiedziałam chwilę na kibelku. Mąż w tym czasie zapłacił za fartuch do porodu rodzinnego. Grubo po godz 21 weszliśmy na salę... niestety nie tą rodzinną tylko do separatki. Rodzinna była zajęta przez dziewczynę, która rodziła sama. Był lekki wnerw. Jak się później okazało była to... córka tej głupiej pipy! No ale cóż...Gdy weszliśmy na salę, wbili wenflon, a w tyłek dostałam jakiś zastrzyk. Nie wiem nawet jaki, ale przeciwbólowy to na pewno nie był. Po nim zaczęłam skakać na piłce, a skurcze zaczęły być coraz bardziej uciążliwe. Przy każdym kolejnym skurczu jęczałam coraz bardziej. Jednak dużą ulgę przynosił mi Radek, który rozmasowywał mi plecy.Gdy stwierdziłam, że już nie mogę wytrzymać, poleciał on po położną. Przyszła i stwerdziła, że bardzo ładnie się wszystko rozwija. Rozwarcie było już 6/7cm. Wtedy odeszły wody i przy okazji oblały mi męża. ;-D Kazała położyć się na boku. Kazała szybko oddychać, gdy będzie mnie parło i wyszła. ;/ Gdy zaczęłam mieć te skurcze parte myślałam, że nie dam rady. Radka dłoń tak przy tym ściskałam, że do tej pory ma ślad od wbitej obrączki. Stwierdził, że nie zdawał sobie sprawy, że mam tyle siły. Przy tych skurczach pilnował też, żebym szybko oddychała, bo sama nie byłam w stanie o tym myśleć z bólu. Przy trzecim/czwartym skurczu zawyłam tak głośno, że zleciały się położne. Wtedy szybko zaczęły przygotowywać wszystko. Z bólu nie byłam już w stanie obrócić się na plecy. Zaczęłam przeć, ale już byłam na tyle wykończona, że robiłam to chyba za słabo, bo główka nie chciała przejść. Musieli mnie naciąć. ;-( I tak po 10 minutach ostatniej fazy, o godz 22.40 zostałam oficjalnie matką polką. <3
Na szczęście wszystko poszło w tempie ekspresowym. Położne były w szoku, że pierwszy poród poszedł mi tak szybko. Może zawdzięczam to herbatce z liści malin, wiesiołkowi i siemieniu lnianym? Kto wie. ;-)
Później poszło łożysko no i szycie. Zszywał mnie murzyn.. i nie żebym była rasistką, ale na prawdę dziwne się z tym czułam, gdy po takim wyczerpaniu miałam między nogami czarnoskórego faceta. Po wszystkim leżałam jeszcze na łóżku ponad godzinę cały czas się trzęsąc. Podobno to reakcja spowodowana tak szybkim i bolesnym porodem. Bałam się, że przez tą trzęsawkę nie utrzymam małego, ale dałam radę. Szkoda tylko, że miałam go wtedy tylko ok pół godz. później wzięli go na badania.
Tak jak już pisałam w poprzednim poście, Kamilek ważył 3520 g i mierzył 54 cm. Dostał 10 punktów.
Muszę jeszcze przyznać, że nie wyobrażam sobie rodzić samej. Na prawdę bez wsparcia męża nie dałabym rady. A był on na prawdę dzielny. ;-)
Kocham tych swoich chłopaków!! <3