Zaczął się etap, którego obawiałam się najbardziej - Mama pracuje nad swoją sylwetką. Jest to temat, który obiecywałam sama sobie wcielić w swoje życie zaraz po zakończeniu połogu. Ehe... obiecanki cacanki. :-D I tak się cacałam aż do teraz. Wiecznie było 'od jutra' lub 'od poniedziałku', 'jeszcze nie, bo mieszkanie za małe i nie ma miejsca na ćwiczenia', a gdy wprowadziliśmy się do większego to wiadomo no... 'porządki', później 'a bo coś boli' lub 'bo jestem nie wyspana'. I tak się wlekło... wlekło... wlekło... a brzuszek jak był bez formy tak zostało do tej pory.
Wraz z poniedziałkiem przyszedł czas, w którym głupie wymówki trzeba było odstawić na bok... najlepiej jak najdalej. I tak przy obecnych trendach padło na Ewę Chodakowską - wielką zbawczynię i pogromcę dużych brzuszków, cellulitu i masywnych ud. Tak więc od poniedziałku jestem TRENDY, bo trenuję sobie z Ewcią. Hmm... chociaż na początku nie można było nazwać tego treningiem. To było coś w stylu tego:
(mojego zdjęcia nie będzie. To byłaby kompromitacja ;-D)
(mojego zdjęcia nie będzie. To byłaby kompromitacja ;-D)
Tylko ja padłam po jednej minucie rozgrzewki!!!! Gdzie ta kondycja ja się pytam?! I to nie jest śmieszne. Klnełam jak szewc 'rozgrzewając się' i słuchając Ewy jak to mówi, że to jest jej ulubiona rozgrzewka i moja też będzie. :-D Dobrze, że wygoniłam męża z pokoju, bo miałby ubaw ze mnie chyba z rok czasu. Tak więc po poniedziałkowej rozgrzewce przystąpiłam do oglądania w pozycji leżącej serii 6minutówek Ewy. No co? Najpierw trzeba było się z tym opatrzeć, nie? ;-)
We wtorek zmotywowana do dalszych działań przystąpiłam znowu do rozgrzewki. Nie poszła mi ona wiele lepiej. Dotrwałam do końca w tym, że co chwilę przerywałam ćwiczenia przez słabość swoich mięśni... jeśli w ogóle takowe posiadam. W każdym razie przystąpiłam również do 6minutówek. Nie nazwałabym tego również treningiem. Raczej próbowaniem wykonania choć jednego powtórzenia z każdego ćwiczenia, z każdego filmików. Wykonałam może 40% ćwiczeń. Reszta to była porażka... Albo nie mogłam utrzymać równowagi, albo ręce nie wytrzymywały. Tak, tak... o dziwo najsłabsze okazały się moje ręce/ramiona. O dziwo, no bo jak to? Codziennie znoszę/wnoszę wózek na 2 piętro, noszę 6 kilogramowe szczęście więc jak to możliwe, że ręce padają?!
W środę przerwa... no bo wiecie... zmęczona byłam, taki dzień. :-D
W czwartek znowu próby wykonywania ćwiczeń. Tym razem pozwoliłam mężowi przebywać w pokoju, ale pod warunkiem, że nie będzie patrzył. Zresztą.. nie byłoby na co patrzeć. Chyba, że na zwłoki leżące na kocyku po wykonaniu paru ćwiczeń. Ale! Zauważyłam taką małą poprawę! Taką ciut, ciut! ;-D
W piątek odechciało mi się ćwiczeń. Nie było siły. Tak więc mówię do męża:
-Chyba dziś nie ćwiczę... nie mam siły, ani ochoty...
-No Misia... nic na siłę..
-Kurczę! Miałeś mnie zmotywować!
-Aaaa... no to sorry... to wypad z łóżka, zakładaj dres i do ćwiczeń.
-Nie no... dziś mi się naprawdę nie chce..
-Nie, Miśka, do ćwiczeń!
-Ale nie... dziś mogę mieć przerwę... jeszcze muszę garki pomyć i w ogóle...
-Nie ma! Bądź kurde konsekwentna w tym co robisz! Blebleble...
I tak o to... z lekkim foszkiem i z myślą 'po co ja mu kurdę kazałam siebie zmotywować?!' ubrałam się w dres i niechętnie przystąpiłam do ćwiczeń. A po ćwiczeniach... małe sukcesy... większa ilość powtórzeń i wielka wdzięczność do męża, że mnie wygonił do roboty. :-D
Sobota - luz. Obiecałam ćwiczyć sobie minimum 5 razy w tygodniu, tak więc odpadła środa 'bo zmęczona' oraz sobota 'bo dziś mam 24 urodziny'. To jest chyba ważny powód. ;-)
A dziś kolejny dzień ćwiczeń! I wierzę, że kolejne sukcesy! I tak zamierzam wałkować te 6minutówki, aż bez problemu będę w stanie wykonać je wszystkie. Gdy to kiedyś nastąpi... przejdę do Skalpela, później Skalpel 2 i Skalpel Wyzwanie. Plany piękne, ale wierzę, że takim motywatorem, z którym dzielę swoje łoże - dam radę. Cały ten projekt zmotywował mnie do rozpoczęcia, a dzięki niemu zakończy się to sukcesem. <3